środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 25

- Harry.....hallo.- pomachałam mu ręką centralnie przed twarzą.
- Co, co?
- Co mi chciałeś powiedzieć?
- A, tak, bo ja właściwie....to.....bo....-i dzwoni. Ten pieprzony telefon, serio? w takiej chwili?
- Kto to?
- Louis. Muszę odebrać.- masz wyczucie Lou. Hazz zniknął za ścianą w kuchni.
Jezuuuu, ile można gadać. Siedzę ponad pół godziny na tej kanapie. Tyłek mnie boli. Zaczęłam odczuwać spragnienie, więc ruszyłam do kuchni.
- Ja pierdole! Kurwa Lou! Czy ty nie rozumiesz, że nie mogę ryzykować?! Jade jest w ciąży, chcę żeby moje dziecko miało ojca do cholery!- usłyszałam skrawek rozmowy chłopaków. Chyba jakaś akcja w gangu.
- Nie, nigdzie nie idę, cześć!- gdy upewniłam się, że na pewno skończyli rozmowę, weszłam do pomieszczenia. Harry stał odwrócony do mnie tyłe. Podeszłam do niego i objęłam od tyłu w pasie. Lekko się wzdrygnął, ale po chwili odwrócił się i mogłam wtulić się w jego tors.
- Co jest kocie?
- Nic, po prostu usłyszałam waszą rozmowę.
- Podsłuchiwałaś?
- Oczywiście, że nie. Chciało nam się pić, więc poszłam w kierunku kuchni i wtedy usłyszałam, że krzyczysz.
- Przepraszam, ja po prostu jestem zły na niego.
- A co kazał ci zrobić?
- Podłożyć prawie wybuchający granat. Zgadzam się na praktycznie wszystkie akcje, ale ta jest na serio niebezpieczna.
- Wiesz dobrze, że nawet jak byś się zgodził, to ja bym cię nie puściła.
- Wiem kochanie, wiem.- pocałował mnie w usta, tęskniłam za ich smakiem. Czasami myślę, że to sen, a ja się zaraz z niego wybudzę i to wszystko zniknie. Jest tak dobrze, wręcz idealnie. Po skończonym pocałunku, loczek oparł swoje czoło o moje. Stykaliśmy się czołami. Uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił. W jego policzkach pojawiły się dołeczki, które tak uwielbiam. W sadziłam palec do jednego z nich, a one od razu się pogłębiły.
- Kocham cię.
- Kocham cię.
- Ale ja bardziej.- wypiął mi język.
- A teraz całkiem z innej beczki, co mi chciałeś powiedzieć?
- Że...- no żesz kurde. Dzwonek do drzwi! Dzwonek do drzwi!
- Otworze.- popędziłam do drzwi frontowych. Po ich otworzeniu ujrzałam nikogo innego, jak Lou. Znowu.
- Cześć Louis.
- Cześć słońce.- cmoknął mnie w policzek.- Jak tam ciąża?
- Zaskakująco dobrze. Trochę mi już ciężko, ale nie najgorzej.
- To dobrze, który miesiąc?
- 7.- prawie krzyknęłam z radości.
- Jak to szybko zleciało. A teraz od czapy, Harry w domu?
- Tak, wchodź.
- Hazz, Lou do ciebie!-krzyknęłam na tle głośno, aby usłyszał
- Idę!-poszliśmy do salonu.
- Napijesz się czegoś?
- Wody.
- Jasne.- w drodze do kuchni minęłam się z Harrym.
- Gdzie pędzisz?
- Po wodę dla Lou, ty też chcesz?
- Nie, i mam prośbę, nie przemęczaj się, wiesz, że nie możesz.
- Tak wiem, ale to tylko woda.- i każdy poszedł w swoją stronę. Słyszałam kroki po schodach, czyli musieli pójść do gabinetu. No dobra, dasz radę, to tylko parę schodów. W tym stanie trudno wchodzić pod górę, nawet po chodach. Już prawię. I jestem. Sukces. Zapukałam, po usłyszeniu głosu mojego narzeczonego weszłam do środka.
- Woda, Lou.
- Dzięki.
- To ja wam nie przeszkadzam.- byłam już prawie przy drzwiach, gdyby nie ten ból. Nie, to jeszcze nie wody, ale straszny ból.
- Ał!!- krzyknęłam najgłośniej jak tylko potrafiłam, to nie do wytrzymania. Upadłam na kolana, trzymając sie za brzuch. Harry, nagle zerwał się z krzesła i podbiegł do mnie, a za nim Louis.
- Jade, co jest?
 Nie wiem, ale strasznie boli.
- Jedziemy do szpitala.
- Nie, Harry, zadzwoń po karetkę.- otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Chyba zrozumiał dlaczego nie chcę jechać. Schody. Po chwili karetka była już u nas w domu.
*oczami Harrego*
No kurwa! A jak coś jej się stanie, albo dziecku?! Kazali mi wyjść z sali. Byliśmy już w szpitalu. Niestety nie mogłem jechać z nimi, bo jakieś "zasady" więc pojechałem z Lou. Czekałem, czekałem i czekałem. Krążyłem w kółko po korytarzu z nerwów.
- Możesz tak nie łazić?! We łbie mi się zakręciło!
- Dobra!- usiadłem, i znowu czekałem i czekałem.
- Stary, wyluzuj. Będzie dobrze, jest silna.
- Nie rozumiesz, że ja ją kocham i się , martwię się o nią, o dziecko?!- muj głos się załamał, a ja podnisłem wzrok z podłogi na Lou.  
.
- Hazz, nie możesz się załamywać, musisz być przy niej, wspierać ją.- nagle z sali wyszedł lekarz.
- Który z panów to pan Styles?
- Ja.
- Dobrze, mam wieści. Z pana żoną nie jest...
Pozdro xD Julcia:*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz